Urodził się 8
października 1906
roku w Szówsku,
gdzie jego rodzice często przemieszkiwali w czasach,
gdy Jerzy administrował dobrami Czartoryskich.
Do szkół uczęszczał we Lwowie,
najpierw do prywatnego Wyższego Realnego Gimnazjum Męskiego im.
Adama Mickiewicza,
potocznie zwanego szkołą Petelenza (
dyrektorem i właścicielem był Karol Petelenz),
potem do Gimnazjum im.
Jana Długosza.
U Petelenza Stefan nastolatek głównie zabawiał się wraz z kolegami -
paniczykami z zamożnych domów,
natomiast w gimnazjum zetknął się z ambitnymi i pracowitymi chłopcami skromnego pochodzenia,
których zaczął oceniać jako bardziej wartościowych od niejednego nieuka,
reprezentanta "
klasy wyższej".
To wtedy zaczęły się kształtować jego demokratyczne poglądy.
Otrzymał w szkole średniej świetne wykształcenie,
głównie humanistyczne;
później całe życie się dokształcał.
Był naszą domową encyklopedią.
Stefan miał ciągoty do aktorstwa,
był też bardzo muzykalny.
Bywał z rodzicami na przedstawieniach operowych i koncertach.
Nieźle grał na fortepianie,
a potem w czasie wojny próbował uczyć się śpiewu i gry na wiolonczeli oraz klarnecie u przebywających w rodzinnych Mikulicach zawodowych muzyków.
Miał niezły tenorowy głos -
marzyły mu się studia muzyczne i kariera wokalisty,
ale rodzice tego nie pochwalali -
skończyło się na przyrodoznawstwie na Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Nie dane mu było skończyć studiów:
po nagłej,
przedwczesnej śmierci ojca musiał przejąć po nim Mikulice.
Kontynuując działalność ojca,
prowadził tam wzorowe gospodarstwo i hodowlę zbóż.
Status właściciela ziemskiego nie zgadzał się z jego demokratycznymi,
coraz wyraźniej lewicowymi przekonaniami:
kochał chłopów i cierpiał nad ich losem.
Współpracował i przyjaźnił się z działaczami Stronnictwa Ludowego,
był jednym ze współzałożycieli Koła SL w Mikulicach.
Chciał być członkiem Stronnictwa,
ale z tego nic nie wyszło:
obszarnika nie chcieli.
W czasie Wielkiego Strajku Chłopskiego w 1937
roku maszerował razem z chłopami do Przeworska.
Woził swoim samochodem do szpitala pracowników rolnych majątku należącego do Polskiej Akademii Umiejętności w pobliskich Niżatycach,
rannych w pacyfikacji strajku.
Przyjaźnił się z Ignacym Solarzem,
założycielem Uniwersytetu Ludowego w Gaci,
i miał tam wykłady.
Lepiej opłacał pracowników folwarcznych niż okoliczni ziemianie.
W tych działaniach był autentyczny i te ci ostatni mieli mu za złe.
Lubił też swój stosunek do "
klasy panów"
i dworskiego obyczaju demonstrować na sposób teatralny,
tak w Mikulicach,
jak i dużo później.
Grzegorz Turnau,
wnuk Stefana:
Dziadzio Stefan był nieśmiały.
Często znikał w "
dziupli",
jak wszyscy nazywali maleńką służbówkę w krakowskim mieszkaniu na Pawlikowskiego,
jego jedyny azyl.
Kolacje,
na które co jakiś czas przychodziliśmy z rodzicami,
zawsze podawane były o siódmej.
Dziadzio jadł skromny posiłek wcześniej i nigdy nie siadał przy stole -
pełnił rolę kelnera.
Kelner -
była to,
jak teraz wyraźnie widzę,
jedna z jego teatralnych manifestacji poglądów lewicowych.
Z niebywałą konsekwencją,
a jednocześnie formalnym rozmachem demonstrował sprzeciw wobec społecznych nierówności.
Wybrał drogę pokory,
ascezy i powściągliwości,
co demonstrował jak aktor,
nie bojąc się śmieszności,
gdy jadał łyżką,
widelec bowiem uważał za narzędzie zbyt "
pańskie".
W roku 1931
poślubił Stefan Zofię Neusser,
urodzoną 20
lutego 1909 -
córkę Władysława,
dyrektora dóbr Wysock,
i Zofii z Jankowskich.
Zosia ukończyła przed ślubem Główną Szkołę Gospodarczą w Snopkowie,
a dzięki trosce rodziców o wykształcenie dzieci biegle władała francuskim.
Rolę pani domu wypełniała z pełnym zaangażowaniem.
Jej domeną był ogród warzywny,
który uprawiała wspólnie z ogrodnikiem.
Uroda i osobisty wdzięk zjednywał jej wszystkich domowników,
jakich wypadło gościć w Mikulicach.
Podczas II wojny światowej w mikulickim domu znalazło schronienie wiele osób z rodziny i przyjaciół,
w większości ziemian.
Dwór stanowił też przystanek i punkt kontaktowy dla kurierów AK.
Na wakacje i odkarmienie zapraszano do Mikulic krakowskich muzyków.
Wszyscy oni musieli stopniowo przyzwyczaić się do osobliwego obyczaju "
pana dziedzica",
który wspólnie z pokojówkami obnosił wokół stołu półmisek z obiadem i dopiero na koniec zasiadał do talerza.
Za Niemców produkcja gospodarstwa szła głównie na kontyngent,
reszty się nie spieniężało ani złotych dolarówek się nie gromadziło.
Poza utrzymaniem domu i folwarku żywność przeznaczana była na pomoc rodzinie i znajomym zamieszkałym w miastach oraz na paczki do oflagów.
"
Kiedy już idą bolszewiki /
nastrój się zrobił trochę dziki" -
napisał ktoś latem 1944
w rodzinnej książce pamiątkowej.
Dzikości nastroju my,
dzieci,
nie odczuliśmy,
niewątpliwie dzięki dzielności i opanowaniu naszej mamy.
Stefan,
wystraszony kilkudniowym zatrzymaniem przez UB wraz z okolicznymi ziemianami,
postanowił nie być już obszarnikiem,
lecz "
inteligencją pracującą".
Zaczepił się w Teatrze Ziemi Rzeszowskiej,
gdzie wraz z bratem Leonem i podopiecznym młodym wiolonczelistą -
Olesiem (
Aleksandrem)
Ciechańskim -
akompaniował solistom lub grał w tle przedstawień.
Jesienią 1944
opuściliśmy Mikulice.
Przenosiny do niedalekiej Markowej organizowała Zosia z pomocą swojej siostry Basi.
Tam rodzina zamieszkała u zamożnego farmera;
tę kwaterę zorganizował dla nas przyjaciel Stefana ze Stronnictwa Ludowego -
Piotr Świetlik.
Mieliśmy do dyspozycji pokój z kuchnią.
Pokój był duży,
był w stanie pomieścić naszą mamę,
babcię (
buńcię)
Neusserową i dwóch moich braci (
po trzech miesiącach dołączył braciszek trzeci).
Tak zwane dziewczynki -
Cinia i Elżunia sypiały w jednym łóżku w kuchni.
Praca w teatrze nie trwała długo.
UB aresztowało Leona i Olesia,
Stefanowi (
ostrzeżonemu przez Kazimierza Dejmka)
udało się uciec w czasie próby,
potem przez pół roku ukrywał się w Handzlówce,
gdzie dach nad głową naraił mu Piotr Świetlik.
Kiedy UB przestało się Stefanem interesować (
jak sam uważał,
dzięki interwencji Świetlika),
zaczął pracować jako dziennikarz (
początkowo referent prasowy)
w Rzeszowie,
potem w Kielcach,
ostatecznie w Krakowie.
Nareszcie mógł zostać członkiem partii ludowców -
ZSL.
Z Markowej przenieśliśmy się do Rzeszowa,
gdzie przyjaciel Stefana,
lekarz wojskowy,
Jan Ostrowski odstąpił nam dwa pokoje w dużym mieszkaniu,
które zajmował tylko z żoną.
Dwa lata później zajęliśmy mieszkanie w Krakowie,
opuszczone przez kuzynkę mamy.
Stefan pracował już wtedy jako dziennikarz w "
Gazecie Krakowskiej",
ale gaża nie wystarczała na utrzymanie sporej rodziny,
pracę zarobkową podjęła więc także Zosia.
Zaczęła jako sprzedawczyni w sklepie z kosmetykami,
przez kilka lat sprzedawała czasopisma w Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki,
wreszcie aż do emerytury była korektorką w tygodniku "
Życie Literackie".
Pracę w KMPiK bardzo lubiła,
koleżanki były miłe,
a do klubu przychodzili interesujący klienci.
Klub miał jeszcze jedną zaletę -
był tam ekspres do kawy,
dzięki czemu mama mogła przynosić do domu fusy,
które dodane do kawy zbożowej dawały iluzję,
że pije się coś lepszego.
Nie dane było Stefanowi długo cieszyć się posadą dziennikarza.
Wiosną 1952
ktoś się zorientował,
że jest on byłym obszarnikiem,
a co gorsze,
autorem wydanej przed wojną książki "
Ku lepszej przyszłości",
w której jawił się jako przeciwnik komunizmu.
Redaktor naczelny gazety wypatrzył też w niej rzekome akcenty antysemickie.
W jednym dniu redaktor Turnau znalazł się bez pracy.
ZSL nie zasypiał gruszek w popiele -
takiego członka należało się szybko pozbyć.
W piśmie z 9
czerwca 1952
Powiatowy Komitet Wykonawczy ZSL przesłał pismo takiej treści:
"...
został obywatel usunięty z szeregów ZSL za to,
że ob.
jako były obszarnik znalazł się przypadkowo w Stronnictwie,
a nie był klasowo związany ze Stronnictwem,
tym samym ob.
jako członek ZSL nie wykazał się aktywnością po linii ZSL".
Po utracie pracy w "
Gazecie Krakowskiej"
Stefan dostał posadę inspektora upraw nasiennych w Centrali Nasiennictwa Ogrodniczego i Szkółkarstwa CNOS.
Do końca roku 1952
podróżował po Rzeszowszczyźnie i Sandomierszczyźnie,
gdzie przemierzał piechotą wielokilometrowe trasy,
kontrolując uprawy.
Męczyły go i te podróże,
i konieczność bronienia się przed "
kubanami",
niezmiennie proponowanymi przez właścicieli gospodarstw.
Stefan tak nie lubił tych darów (
to najczęściej była kiełbasa),
że nie tylko ich nie przyjmował,
ale w ciągu całego dnia wędrówki od wsi do wsi nie akceptował nawet posiłku,
pozwalając sobie jedynie na wypicie kompotu.
W tej ciężkiej sytuacji pomógł Stefanowi Władysław Machejek,
redaktor naczelny "
Życia Literackiego",
partyjniak i reżimowy literat,
ale człowiek ludzki i odważny.
Od roku 1953
zatrudnił on Stefana w korekcie "
Życia".
Zmiany,
jakie nastąpiły po śmierci Stalina,
umożliwiły Stefanowi powrót do dziennikarstwa,
natomiast korektorką w "
Życiu"
została Zosia.
Pracował w "
Gazecie Krakowskiej",
później w "
Dzienniku Polskim ".
Całą swoją pensję zawsze oddawał w całości mamie.
To jej zadaniem było wiązanie końca z końcem.
Nie było to łatwe,
ale mama nigdy nie straciła radości życia,
zawsze potrafiła cieszyć się drobiazgami i darzyła otoczenie ciepłym uśmiechem.
Jako dziennikarz Stefan zajmował się głównie tematyką związaną z wsią i rolnictwem,
chętnie przeprowadzał wywiady z uczonymi.
Jego koledzy,
jak napisał w poświęconej mu notce pośmiertnej Bruno Miecugow,
podziwiali go za jego wiedzę ogólną,
znajomość języków,
kulturę i ogólnie -
klasę.
Z drugiej jednak strony cierpiał z powodu ostracyzmu okazywanego przez członków dalszej rodziny dziennikarzowi "
wysługującemu się"
komunistycznej władzy.
Praca dziennikarska coraz bardziej Stefana męczyła,
toteż na emeryturę przeszedł w dniu swoich sześćdziesiątych piątych urodzin.
Już na emeryturze uczył się angielskiego i rosyjskiego,
bardzo dużo czytał -
był stałym klientem Biblioteki Jagiellońskiej.
Czytał głównie dzienniki i czasopisma,
nie tylko polskie,
ale także cichcem przez Zosię wypożyczane z KMPiK na weekend zagraniczne,
głównie niemieckie i francuskie.
Był au courant spraw bieżącej polityki.
Grzegorz:
Autentycznie krępowały go wszelkie awanse i komplementy.
Kiedy moja Babcia ze strony Mamy,
Anna Kaczkowska,
będąc z wizytą w Krakowie,
nieostrożnie wyraziła podziw dla pięknej brody Stefana,
ten w popłochu uciekł (
pewnie do "
dziupli")
i wrócił dopiero na koniec podwieczorku zasłonięty "
Gazetą Krakowską",
w której wyciął dziurki na oczy.
"
Zosiunia",
jak o niej mówił,
ciężko zachorowała wkrótce po swoim przejściu na emeryturę.
Stefan opiekował się nią,
jak potrafił,
przejął też różne domowe obowiązki.
Bardzo pomagali mu najbliżsi.
Zofia Turnau zmarła 19
grudnia 1983
roku.
Ostatnie lata spędził Stefan,
na własne żądanie,
w Karniowicach,
usiłując być możliwie "
przezroczysty"
i nieuciążliwy dla rodziny.
Jednak nawet tam protestował,
że jest zbyt luksusowo,
i prosił o przeniesienie do -
bardzo wówczas ruderalnego -
Domu Pomocy Społecznej im.
Helclów.
Jego dzieci nie uszanowały już tej lewicowej demonstracji i luksus karniowicki był ostatnią scenerią,
w jakiej Go odwiedzaliśmy.
Grzegorz:
Gdybym mógł cofnąć czas bez cofnięcia rozumu,
może bym umiał z nim porozmawiać?
Dowiedzieć się,
dlaczego nigdy nie wrócił (
nie mówiąc o odzyskaniu praw)
do Mikulic ani nie jeździł do Dobczyc,
gdzie pochowani są Turnauowie,
protoplaści naszego spolonizowanego rodu?
Dlaczego ziemiańską przeszłość kwitował teatralnymi gestami.
Wówczas,
kiedy w ciemnym przedpokoju mieszkania na Pawlikowskiego,
które tak bardzo lubiłem i które wydawało mi się ogromne i tajemnicze,
ze swoim narkotycznym zapachem pasty do podłóg i miętówkami w puszce,
witał nas z braćmi i podnosił do góry pod łokcie,
mrucząc "
mój ty mikroskopku..." -
był dla mnie jak Pan Kleks z baśni Brzechwy.
Czułem się onieśmielony i wyróżniony zarazem.
Samotność przynosiła troski o różne sprawy i ludzi z przeszłości,
także o przyrodniego brata,
którego nigdy w życiu nie spotkał.
Powoli gasł,
aż zasnął na wieki 7
października 1997.
Grzegorz:
Rok 1984,
maj,
ulica Szewska.
Idę sobie,
teoretycznie dorosły,
dość bezpodstawnie uskrzydlony jakimiś sukcesami towarzysko-
artystycznymi -
wtem z naprzeciwka -
Dziadzio.
Pewnie do piekarni na ulicę Sienną.
Zatrzymany kadr.
Nie witamy się,
nie podchodzimy do siebie,
co tu robić?
Przecież to nie ta scenografia,
nie to miejsce,
nie ten czas,
nie przedpokój na Pawlikowskiego...
Nie da się już "
pod łokcie",
wszystko nie tak.
Dziadzio,
zakłopotany,
uśmiecha się uroczo i uchyla kapelusza.
Przed szczeniakiem!
Odchodzi drobnym,
ostrożnym,
z lekka "
bocianim"
krokiem.
Takim go na zawsze zapamiętam.
Elżbieta Turnau,
Stefan Turnau II,
Grzegorz Turnau
Source: Gazeta Wyborcza